Cześć! Mam na imię Eryk.

Wiecie jak rozwija się ogień? Początkowo rusza się raczej nieśmiało. Z łatwością jednak można podziwiać blask i magię jego płomienia – biel sukni, promienne uśmiechy i ciepło namiętności rozjaśniają dzień niby nocne ognisko tych, którzy gromadzą się wokół niego.

Gdy goście ogrzeją się, zaczynają płonąć żądzą tańca. Jest wśród nich kilka szczególnie aktywnych osób, które odstawiając w powietrzu szalone figle, z wesołymi okrzykami na ustach, wiodą prym i niejako wskakują za Wami w ogień; fizyk rzekłby bezbarwnie: „dają bodziec energetyczny”; ja takie osoby nazywam „iskierkami”.

Teraz, by nie gasły ożywione rozmowy i żar zabawy rozpalał gości do rana, potrzeba jedynie tlenu, który kontrolować będzie żywioł i*grać z ogniem. O2 może przybrać formę jak na symulacji obok.

Jaka jest reakcja Waszego związku? Nie chcę dolewać oliwy, więc w tym miejscu frazeologizmom stawiam -> .

Uwielbiam Tołstoja, Balzaka, Łysiaka i… Łonę; akcent brytyjski, przemierzać Berlin na rowerze; soundtracki Pulp Fiction, Green Book i Soul Men. Prywatnie słucham tego, co w duszy gra, codziennie czego innego; coś jak Radio 357, Polskie Radio Trójka i Czwórka. Jak rozwinął się DJ Ogniomistrz?

Najpierw były Smerfne Hity i szkolne dyskoteki; na komunię pecet z tysiącem empetrójek i Winampem, który lubiłem bardziej niż gry. Pierwszą poważną imprezę, bal sylwestrowy, grałem do czwartej rano mając 12 lat. Wtedy jeszcze nie lubiłem tańczyć i bardzo ceniłem sobie awantaże roli szkolnego grajka. Pierwszy raz głośniki katapultowały mnie na parkiet, gdy w gimnazjum zagrałem „Faint” Linkin Park; drugi raz dokonał tego Dizzee Rascal swoim „Bonkers”. Upłynęło sporo czasu nim zrozumiałem, że muza, którą grałem i muza, którą lubiłem to były często dwa różne zbiory.

Doświadczenie zbierałem wcześnie dzięki mojemu tacie, który prowadził prowincjonalną dyskotekę i nagłaśniał festyny. Miałem ledwie kilka lat, a „Miała matka syna…” już budziło we mnie wielki dyskomfort, krindż jeśli wolisz. Początkowo uczestniczyłem w kupowaniu płyt i zaznaczałem tacie utwory warte grania, później sam kompilowałem mu pirackie składanki, aż kiedyś kupił mi w prezencie mikrofon. Odtąd, przez kilka lat, w każdą sobotnią noc gorączkowo przeglądaliśmy płyty szukając utworów, które rozśpiewają, rozkołyszą, przegonią po parkiecie lub wygonią ludzi do baru – kilkugodzinna burza didżejskich mózgów. W 2008 roku sprawiłem sobie konsolę, w klubie przejąłem stery i…

I się zaczęło – chałtury! Ludziska dzwonili, a ja godziłem się chętnie grać na ich osiemnastkach, czterdziestkach, połowinkach, weselach… Wyposażony w liche kolorofony i jedną kolumnę głośnikową zbierałem pochwały, lecz ja i mój neurotyczny wówczas perfekcjonizm mieliśmy zgoła inne zdanie na temat moich występów. Mimo to remizy i świetlice ustępowały miejsca coraz gustowniejszym i odleglejszym lokalom. Rok pracy w angielskim hotelu zadziwił mnie odmiennością tamtejszych wesel, a studia filologii angielskiej całkiem otworzyły na wesela międzynarodowe. Śladami dziadka wstąpiłem też do Państwowej Straży Pożarnej – dziś mam tu stopień ogniomistrza i wiecie już skąd moja ksywa.

Wytrawne gusta muzyczne publiczności okazały się korelować z moim dobrym samopoczuciem i pomyślnością imprez. Potwierdzało się to od nadmorskich dancingów po après-ski w Zieleńcu, występy w Norwegii i na weselach w Niemczech, dokumentowanych fejsbukiem, kiedy bawił mnie jeszcze hałaśliwy kram mediów społecznych. Dziś bardziej cieszy mnie rower w ciszy marketingu szeptanego – jazda na oldskulowej poczcie pantoflowej. W 2018 roku pod skrzydła wziął mnie DJ Jegomość i wyciągnął do góry jak szybowiec, kiedy polubił moje Wytrawne Chałturnictwo Prowincjonalne.

Trafić na właściwą publikę jest dla mnie tym, czym dla Was znalezienie właściwego didżeja. Uprzejmie zapraszam do galerii.